Dlaczego?


Ile jest rzeczy, które miałam zrobić, które zaczęłam, które zawsze chciałam - zrobić, zacząć chociaż? Wiele. Ile rzeczy zaczęłam? Trochę. Ile skończyłam? Ha! Następne pytanie poproszę.
Może zatem zacznę coś, co z założenia nie będzie wymagało ukończenia, co będzie zawsze tak sobie tylko zaczęte? To jest jakaś koncepcja, prawda? Będzie chyba bezpieczniej. Może będzie to coś nie do końca zdefiniowanego? A jeśli w końcu zdefiniuje się samo, jakby od niechcenia. Pozwolę sobie mieć taką nadzieję, oby nie płonną.


Pisałam kiedyś pamiętnik, to było dawno. Po co? Nie pamiętam. Był trochę egzaltowany, teraz wydaje mi się także odrobinę żałosny momentami. Przychodzą mi do głowy dwa różne powody, dla których mogłabym chcieć pisać pamiętnik.
Po pierwsze - dla pamięci, aby stworzyć swego rodzaju rejestr wydarzeń, żeby nic nie umknęło. Nie udało mi się. W moim starym pamiętniku jest wiele kartek i notatek, moich własnych zapisków, które miały mi przypomnieć, o czym to ważnym jeszcze chcę napisać. Teraz są to dla mnie w większości puste hasła. Cóż mogłam mieć na myśli? Co chciałam napisać ważnego o wymienionych przeze mnie osobach (o niektórych już udało mi się zapomnieć w międzyczasie)? Jakie wydarzenia uwiecznić? Czy, jeśli o nich nie pamiętam, warte były uwiecznienia?  A kto to teraz rozsądzi..
Po drugie - dla samej siebie, żeby choć trochę spróbować spisać swoje różne przemyślenia, do których być może chciałabym kiedyś wrócić. Ja lub ktoś inny (kto, u licha? moja nieistniejąca córka?). Cóż, jeśli tak kiedyś myślałam, to musiałam być irytującą młodą osobą. Chyba teraz bym się ze ówczesną sobą nie dogadała. Mam jednak nadzieję, że to zapis mocno fragmentaryczny, niepełny, być może także w dużym stopniu udawany. Tylko dlaczego ktoś chciałby udawać przed samą sobą? Może nie będę się nad tym dłużej zastanawiać. Bo i po co?


Na pewno pisałam też jeszcze różne inne rzeczy. Przemyślenia. Niedawno znalazłam wydruk jakiegoś zapisu sprzed ponad dziewięciu lat. Wypadałoby znaleźć go jeszcze w wersji elektronicznej, ale to nie jest chyba takie proste, a może tylko mi się wydaje. W każdym razie tekst ten przeczytałam bez przykrości. Nic wybitnego, prawda, ale przyjemnie się czytało, a ponadto nie miałam wątpliwości, że znalazłabym wspólny język z osobą, która to napisała. Która tak myślała. Poza tym tekst miał niewątpliwą wartość historyczną - wspominał rzeczywiste wydarzenia, może nie jakoś szczególnie istotne ze względów autobiograficznych (żadnych ślubów ani narodzin), ale najpewniej warte przypomnienia. Cieszę się, że kiedyś to sobie napisałam. Dziękuję sobie.


Planowałam też napisanie powieści. Ba, posiadam nawet jej konspekt (także niedawno znaleziony w szafie), opis postaci, ich imiona, powiązania wzajemne, linię czasu i zarys wydarzeń. Oraz fragmenty, pisane nie wiedzieć czemu zupełnie wyrywkowo, takie "to tu, to tam". Muszę je przeczytać w wolnej chwili. Pisanie powieści było sposobem na bardziej "efektywne" spędzenie wolnego czasu, którego mi nie brakowało w czasie wyjątkowo długiego urlopu wychowawczego. Pamiętam doskonale, że samo spędzanie czasu z dzieckiem wydawało mi się za mało twórcze i efektywne. Ciekawe, czy teraz byłoby inaczej? Szczerze mówiąc, wątpię. Bo ja właśnie potrzebuję czasu dla siebie, na refleksję, na zapiski, na pogaduchy i utrzymywanie relacji z ludźmi, koniecznie dorosłymi. Dzieci są cudowne, ale ja właśnie... lubię mieć margines...




Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Który dzień Waszego życia chcielibyście przeżyć jeszcze raz? Dlaczego? (taki mały konkurs)

Wielkie różowe i nie tylko