Państwo prorodzinne?
Ha! Na ten temat refleksje nachodzą mnie praktycznie co kilka dni. I, jak łatwo zgadnąć, nie są to refleksje optymistyczne, przy czym nie wiem dokładnie, czy to wynika z mojej osobowości, czy być może, częściowo, z mało przyjemnych obserwacji. Jakiś czas temu, podjęliśmy z Oshinowym decyzję (nie pytając kryzysu, koniunktury, ani nawet szefa), że zostaniemy rodzicami. Nie było to specjalnie dziwne dla nikogo, zapewne z uwagi na ogólnie akceptowalny układ sił (kobieta i mężczyzna), odpowiednio sformalizowany kontrakt oraz możliwości (przypuszczalne), nazwijmy je - mieszkaniowo-finansowe. Pamiętam ten magiczny moment, kiedy zostałam sama (bez męża znaczy) w nocy, w szpitalnej sali, z małym człowiekiem, śpiącym w plastikowej rynience. Jestem raczej spokojną osobą i nie miewam napadów paniki (ani ogólnie żadnych napadów), a mimo to pamiętam swoją kompletną dezorientację. Gorączkowo zastanawiałam się, cóż ja u licha, mam dalej począć. Pomimo mojego całkowitego braku jakiejkolwiek aktywnośc...